Metallica na Narodowym

Po raz drugi udało mi się obejrzeć show (bo koncertem nie sposób tego nazwać), jaki serwuje swoim fanom Metallica. Dwie i pól godziny ostrego jak brzytwa i ciężkiego jak lokomotywa metalu – od staroci i klasyków w rodzaju Harvester of Sorrow czy Master of Puppets, po kawałki z ostatniej płyty, którą promują już trzeci rok – ten koncert miał numer 185. Panowie w średnim wieku nadal w doskonałej formie, ze świetnym kontaktem z publiką, a Stadion Narodowy w Warszawie dzielnie zniósł koncert i dał się całkiem nieźle nagłośnić. Wytrzymał też pirotechnikę, jaka okrasiła show. Kupili wszystkich wykonując Sen o Warszawie Niemena.

Metallikę supportowali Bokassa (niestety na nich nie zdążyłem) i Ghost, ze swoim obrazoburczym imagem i dość melodyjnym metalem. Widziałem ich już przed występem Iron Maiden parę lat temu i uważam, że to ciekawy projekt. Niestety jako support nie bardzo mają jak pokazać pełni swoich możliwości. Pewnie inaczej jest, kiedy występują jako główny band.

Kilka fotek z koncertu.

Muzyczny tydzień

Tak się złożyło, że okolice naszego narodowego listopadowego święta obfitowały w kilka ciekawych wydarzeń muzycznych. Zaczęło się 10 listopada od występu lounge’owo-chilloutowego De Phazz w dawnym klubie WZ, obecnie nazywającym się Kultowa. Generalnie niewiele się tam zmieniło, może z wyjątkiem sporej ilości zdjęć Kazika i Kultu na ścianach. Niemiecką kapelę można było obejrzeć i posłuchać już jakiś czas temu na wrocławskim Rynku. Doskonała muzyka w profesjonalnym wykonaniu, świetni wokaliści z głosami jak dzwony. Zarówno oni, jak i publiczność bawili się wyśmienicie. Zespól promował swoją nową płytę Lala 2.0, która zyskuje dopiero po dłuższym słuchaniu. Zagrał też kilka starszych utworów. Po koncercie można było dostać autograf np. na plakacie czy płycie. Jedynym (gastronomicznym) zgrzytem podczas imprezy było podawanie napojów w plastikowych kubkach. Bezcenne były miny zamawiających np. whisky, które nalewane było do ordynarnego plastiku rodem z wiejskich festynów – jakby organizatorzy obawiali się, że publiczność będzie rzucać szkłem w zespól – to nie ta muzyka i nie te emocje! Szefowie Kultowej – zastanówcie się na przyszłość.

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=_HLFZVo4908]

Następne wydarzenie to sobotni (13.11) koncert w ramach festiwalu Gitara 2010 austriackiej gitarzystki Julii Malischnig. W przepięknej sali Starej Giełdy (ozdobionej ogromnym sufitowym witrażem) na Placu Solnym, nieznana wcześniej pani dała popis gry na gitarze klasycznej. Nie tylko grała, ale też zaśpiewała. Opowiadała o wykonywanych utworach własnej kompozycji, okolicznościach ich powstania, atmosferze temu towarzyszącej. Występ na początku popsuli panowie fotografowie, którzy trzaskającymi migawkami swoich ogromnych aparatów zagłuszali dźwięki gitary.

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=cCt4UFS622c]

Następni byli angielscy punkowi weterani, czyli G.B.H. Emeryci zagrali w klubie Alibi 16 listopada. Dało się tam już posłuchać dobrze nagłośnionej muzyki, jednak nie tym razem. W sumie nie ma się co dziwić, skoro obsługujący konsoletę młodzieniec na laptopie obok oglądał mecz koszykówki. Być może punkowe kapele celowo tak nagłaśniają koncerty, bo w przypadku Exploited było podobnie. Ale co tam – dali ognia, zagrali swoje znane od lat kawałki, jak też kilka z nowej płyty, niespecjalnie odbiegających od stylistyki tych starych. Colin cały czas nawijał z publicznością, wspomniał też coś nawet o Tomaszu Gollobie 🙂 Supportem Anglików byli polscy weterani – zespół Moskwa. Dla nich czas rzeczywiście zatrzymał się w miejscu, bo ich koncert niewiele się różnił od tego, który odbył się wiele lat temu w domu kultury budowlanych Mozaika przy Braniborskiej, a zakończył ogólną zadymą z ZOMO. Krótko mówiąc – chłopcy byli słabi, a fakt, że są (lub byli) uważani za najszybszą polską kapelę punkową o niczym nie świadczy.

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=UlTL3baZYHM]

Na koniec wizyta w… filharmonii. Dwa dni po koncercie w Alibi uszy zostały ukojone kameralnym koncertem. Zestaw klarnet i fortepian brzmi naprawdę nieźle, jeśli instrumentami posługują się wirtuozi – a tak można określić Dawida Jarzyńskiego (klarnet) i Annę Czaicką (fortepian). Potrafili wyczarować niesamowite dźwięki, a ich współbrzmienie tworzyło niepowtarzalną atmosferę. Nie będąc znawcą napiszę krótko: bardzo mi się podobało.

Jak widać, w ciągu kilku dni da się pogodzić skrajne zdawałoby się rodzaje muzyki. I każda na swój sposób była doskonała!

Jelonek

Łączenie muzyki klasycznej z rockiem nie jest  niczym nowym. Na ogół próby takie podejmują zespoły o bogatym dorobku płytowo-estradowym. Aranżują swoje znane przeboje na coś więcej niż tylko gitary i perkusja. Tak było w przypadku chociażby Metalliki (płyta S & M nie najlepiej przyjęta przez fanów – nie rozumiem, dlaczego?), czy Perfectu (który w zeszłym roku wydał na DVD swój koncert z orkiestrą – byłem na nim we Wrocławiu). Ale są też o wiele ciekawsze eksperymenty, jak chociażby połączenie wirtuozerskiej gry na skrzypcach z heavy metalowym tłem. I to eksperymenty bardzo udane, co udowodnił na koncercie we wrocławskim klubie Alibi niejaki Jelonek. Splecenie ze sobą dobrze znanych tematów muzyki klasycznej (np. Vivaldiego) z potężną ścianą hałasu generowanego przez długowłosych, rasowych metalowców, zajmujących się w czasie grania headbangingiem, doskonale się obroniło. Publiczność świetnie się bawiła zagrzewana przez frontmana dzierżącego w dłoniach skrzypce. Bywalcy filharmonii przyzwyczajeni do sztywno siedzących muzyków wystrojonych we fraki byliby w szoku na widok szalejącego na scenie Michała Jelonka, popisującego się genialnym wręcz opanowaniem instrumentu, który w jego rękach generował niesamowite dźwięki . Było też kilka coverów, gdzie upust swoim możliwościom wokalnym mogli dać gitarzyści. Dawno na koncercie nie widziałem młyna rozkręconego przez publikę.
Zespół swoją muzyką generuje niesamowite ilości energii, którą mogliby zasilać niewielkie miasto. Kto przegapił wrocławski koncert, niech poluje na kolejne terminy występów Jelonka – naprawdę warto! A póki co można pocieszyć się wydaną w 1997 roku płytą zespołu, choć na żywo wypadają o niebo lepiej.
Całkiem niezłe nagłośnienie mają też w  Alibi – to drugi koncert, na jakim byłem w tym klubie. Do tego dwa bary…

Oficjalna strona zespołu

Perfect symfonicznie

Dwie godziny grania przy wypełnionej po brzegi Hali Stulecia (dawniej ludowej). Starcy z Perfectu wsparci orkiestrą Filharmonii Wrocławskiej dali radę. Świetni instrumentaliści i Markowski ze swoim niezniszczalnym głosem. Zagrali trochę starych utworów, trochę nowszych. Nie we wszystkich towarzyszyła im orkiestra – najlepiej moim zdaniem wypadła Nie płacz Ewka. Nie zabrakło też Chcemy być sobą, przy którym publiczność wstała z miejsc, a jej część zupełnie je opuściła i przemieściła się pod scenę, Autobiografii czy Niepokonanych. Nie wszystkie utwory zaaranżowano z orkiestrą, a szkoda bo pozostał lekki niedosyt. Całe wydarzenie było rejestrowane i ma się ukazać na DVD.
Duży szacun dla Marka Obszarnego prowadzącego koncert – zawodowiec!