Na jednym z lokalnych spotkań pod koniec 2009 roku wspólnie doszliśmy do wniosku, że najwyższy czas zorganizować zlot klubu na Dolnym Śląsku. Pomysłów było sporo, chętnych do organizacji również. W lutym 2010 r. przystąpiliśmy do dzieła – pierwszym krokiem była rezerwacja hotelu. Wynalazł go i zaklepał Paweł ze Świdnicy. Hotel Geovita mieścił się w Jugowicach, kilkanaście kilometrów od Świdnicy, co w zasadzie zdeterminowało dalsze przygotowania. Jedyny wolny weekend był dopiero w… październiku – liczyliśmy na coś wcześniej. Spotkaliśmy się z menadżerem hotelu – panem Adrianem – i na tym pierwszy etap właściwie się zakończył (zdjęcia z pierwszego rekonesansu). O pomyśle poinformowaliśmy naszego klubowego i zaprawionego w zlotowych bojach kolegę Staszka-Rastasa z Warszawy.
Po kilku miesiącach ciszy wokół sprawy nadszedł czas wzięcia się za ustalenie trasy i wymyślenia zlotowych atrakcji. Zlot miał mieć formułę rajdu turystycznego pod nazwą Dolnośląskie Gran Turismo, a w ostatni dzień planowaliśmy wjazd na wrocławski rynek. Zaczęły się też poszukiwania sponsorów i ewentualnych współorganizatorów imprezy. Mimo faktu obchodzenia w tym roku setnych urodzin marki Alfa Romeo, polski importer niezbyt zainteresował się naszym pomysłem. Nie przejmując się tym Świdniczanie – Paweł i Mariusz – zabrali się za wytyczanie trasy, inni – propozycjami miejsc do zwiedzania. Ostatecznie wytypowaliśmy: sztolnie w Walimiu, twierdzę w Srebrnej Górze, Krzyżową, Świdnicę i zamek Grodno w Zagórzu Śląskim. No i nadal wrocławski rynek. Po weryfikacji trasy, odległości i czasów z listy skreśliliśmy Krzyżową i Świdnicę. Rynek we Wrocławiu również upadł – stwierdziliśmy, że bez wsparcia finansowego nie udźwigniemy imprezy w tym miejscu.
Do objazdów trasy wykorzystaliśmy fakt posiadania przez Adama pojazdu służbowego. Podczas wakacji wytypowane obiekty zostały odwiedzone przez ekipy organizatorów. Po dokładnym ich obejrzeniu i rozmowach z przewodnikami powstały pytania, które następnie były zweryfikowane przez inne osoby, wcześniej nie odwiedzających danych miejsc. Rozmawialiśmy też o zniżkach na bilety wstępu. Równolegle Staszek negocjował szczegóły cen miejsc w hotelu, menu itp.
Spotkało nas też spore nieszczęście – padł serwer z klubową stroną, na której zwykle zamieszczane były wszelkie informacje na temat zlotu, formularz zapisów, regulaminy itd. Jak na klub internetowy brak strony był poważnym problemem. O zlocie informowaliśmy na wszelkich innych stronach czy forach związanych za Alfą Romeo. We wrześniu odwiedził nas komandor Rastas – na trasie spędziliśmy cały dzień, dopieszczając wszelkie detale, jak itinerer czy pytania w obiektach. Ponieważ skończyliśmy późno, zostaliśmy na noc w Świdnicy ugoszczeni przez Mariusza.
Mijały dni, a nasza strona nadal nie ruszyła. Mieliśmy poważne obawy co do frekwencji na zlocie – na dwa tygodnie przed imprezą zapisanych było ze 30 osób. To niezbyt wiele jak na klub liczący 4000 członków. Smutny był fakt nikłego zainteresowania ze strony osób mieszkających najbliżej, zawiedli też Poznaniacy z Pyra Teamu, że o krakowskim Fanta Teamie nie wspomnę. Mimo tego im bliżej zlotu, tym lista zapisów się wydłużała. Zapełniali ją głównie ludzie z Warszawy, ale zapisał się też nasz nasz niezawodny klubowicz z Gdańska – Andrzej.
W czwartek 7 października wraz z rodziną Rastasa, po wcześniejszym spotkaniu we Wrocławiu (gdzie omawiałem jeszcze szczegóły wizyty na zlocie ekipy z ADF) ruszyliśmy do Jugowic. Na miejscu dziewczyny rozpoczęły organizować biuro zlotu, panowie natomiast zabrali się za planowanie upiększania terenu hotelu flagami, banerami i balonami przywiezionymi na imprezę jednym z użyczonych przez FAP samochodów – wypchanym po dach. Pogoda dopisywała, lista uczestników oscylowała w okolicach setki, więc było dobrze. Wieczorem do pomocy dołączył Adam przywożąc sprzęt biurowy i pomagając w mocowaniu banerów. Już wcześniej wiedział, że nie będzie obecny na zlocie.
Piątek 8 października przywitał nas piękną pogodą. Część ekipy Rastasa pojechała zwiedzać zamek w Książu, reszta zabrała się za prace w biurze i w terenie. W ciągu kilkudziesięciu minut okolice hotelu mocno się zaczerwieniły, symbole marki obecne były wszędzie. Około godz. 15 pojawili się pierwsi uczestnicy – i tak pojawiali się do późnych godzin wieczornych. Objąwszy funkcję parkingowego informowałem przybyłych, co i gdzie mają załatwić oraz jak i w którym miejscu ustawić auta. W biurze odbierali materiały zlotowe – koszulki, czapeczki, smycze z identyfikatorami. Ci, którzy wcześniej złożyli zamówienie, również czerwone polary z logiem imprezy i stulecia. Urywały się też telefony z pytaniami, czy można jeszcze przyjechać (informacja o imprezie ukazała się w piątkowym wydaniu Gazety Wyborczej), czy są miejsca, jak też dzwonili ci, którym po drodze zepsuł się samochód i musieli wracać z powrotem do Warszawy. (Jak się potem okazało, wzięli inne auto i następnego dnia około południa pojawili się na zlocie). Wieczorem odbyła się odprawa sędziów, zakłócana przez wesołe już towarzystwo okupująca hotelowy bar i próbujące podsłuchać, o czym na odprawie jest mowa. Reprymenda komandorowej spowodowała, że w ramach przeprosin w biurze organizacyjnym pojawiła się butelka wina, a potem szampan. W czasie, kiedy uczestnicy osuszali bar, w biurze zlotu prace trwały do późnych godzin nocnych – poszliśmy spać około 3.
Sobotni poranek to pobudka około 7, szybkie śniadanie, ostatnie informacje dla sędziów i odprawa dla uczestników dolnośląskiego gran turismo. Po nim wspólne zdjęcie i ruszamy na odcinki trasy. Na pierwszym, którego sędziowanie powierzono komandorowej i mi stawiają się też inni sędziowie – Magda, Jurek, Mariusz, Paweł, ściągnięty z Wrocławia Antoni oraz córki Rastasa – Asia i Dorota. Na parkingu przed sztolniami walimskimi elegancko ustawiamy wszystkie nadjeżdżające samochody. Warto było zobaczyć miny zwiedzających, którzy przed wejściem do obiektu mijali pusty parking, a po wyjściu przecierali oczy na widok kilkudziesięciu Alf i mrowia ludzi ubranych na czerwono. Wszystkie auta się pomieściły, próbował się też wepchać autobus, ale z braku miejsca musiał zawrócić – duży szacunek za umiejętności.
Kiedy uczestnicy zwiedzali obiekt i szukali odpowiedzi na pierwszą partię pytań, pozostali sędziowie ruszyli na kolejne odcinki rajdu. Wraz z Kasią czekaliśmy na ostatnich zwiedzających – wyszli ze sztolni o 12:30. Mogliśmy opuścić posterunek, a że kolejny był ostatnim etapem rajdu, zatrzymaliśmy się na kawę i lekki obiad (w postaci pysznych flaków) w restauracji Mariaż w Lubachowie. Tam sprawdziliśmy też pierwszą partię pytań. W tym czasie uczestnicy pokonywali serpentyny w Górach Sowich, zaliczali kolejne punkty i kombinowali z zadaniami, które dla nich przygotowaliśmy. Mieli, po odgadnięciu o co chodzi, kupić butelkę piwa oraz przedmiot zawierający w swojej nazwie liczebnik sto, a także coś związanego z sową. Wszystko po drodze do kolejnego punktu zwiedzania – twierdzy w Srebrnej Górze. Czekały tam następne zadania, w tym wspięcie się na niemałą górę, na której twierdzę wybudowano. Trudy wspinaczki z pewnością zrekompensowały wspaniałe widoki ze szczytu twierdzy.
My tymczasem po konsumpcji i małych zakupach pojechaliśmy na ostatni punkt rajdu – zamek Grodno w Zagórzu Śląskim. Ustawiliśmy się na wlocie drogi prowadzącej do zamku i czekaliśmy. Godziny mijały, a tu nic – nikogo nie ma. Odebraliśmy tylko telefon o zepsutym aucie naszego admina (Citroën, a się zepsuł) i dojeździe piątkowych pechowców z Warszawy, którzy nie zdążyli już na start rajdu i pojechali do Srebrnej Góry, żeby wziąć udział choć we fragmencie imprezy. O 16 zaczęliśmy się już poważnie niepokoić nieobecnością załóg, bo zamek czynny był do 17. W końcu pojawili się pierwsi. Ponieważ czasu zostało niewiele, podrałowałem na górę żeby prosić o niezamykanie obiektu. Po zejściu na dół pojawiało się coraz więcej załóg oraz sędziowie, których punkty zostały już zaliczone. Dołączył też Qbas, z Warszawy. Zostawiliśmy całe towarzystwo i wraz z Kasią i Rastasem pojechaliśmy do hotelu. Tam trzeba było zabrać się za sprawdzanie odpowiedzi i organizację mety. Czekała już też ekipa wrocławskiego ADF w osobie szefa salonu i fachowców z egzaminerem. Przywieźli też ze sobą stoisko z alfowymi gadżetami, które – z powodu zapadającego zmroku i obniżania się temperatury – ustawili wewnątrz hotelu a nie, jak wcześniej planowaliśmy, przed wejściem.
Powoli zaczęli pojawiać się pierwsi uczestnicy Gran Turismo. Na mecie byli kontrolowani przez Rastasa z wykonania zadań, przekazywali wymagane artefakty, chętni podjeżdżali do egzaminera na badanie auta. Ponieważ przed bramą zrobił się tłok, a godzina była już późna, wpuściliśmy wszystkich na parking, a odprawa porajdowa odbyła się już w restauracji hotelowej, gdzie czekała na zmordowanych Alfistów zupa gulaszowa. Tymczasem w biurze trwało sprawdzanie ostatnich odpowiedzi, wprowadzanie danych do komputera i liczenie punktów. Było tego sporo, więc około 21, nie czekając na wyniki, zaczęła się tradycyjna biesiada. Jednocześnie oblegane było stoisko z gadżetami prowadzone przez ADF. Nie spodziewali się aż tak wielkiego zainteresowania i żałowali, że wzięli ze sobą za mało rzeczy. Zlotowicze otrzymali też zniżkowe kupony na zakupy w ADF oraz przeprowadzono losowanie kilku gadżetów.
Około 22:30 ekipa sędziowska obładowana torbami nagród pojawiła się w sali biesiadnej. Komandor omówił imprezę, pośmialiśmy się z inwencji twórczej uczestników przywożących nam przeróżne przedmioty ze „sto” w nazwie (gasSTOp, STOperan, domeSTOs, wódka STOck i wiele innych), wszelkiej maści sów (to również było do odgadnięcia i przywiezienia). Każda z załóg otrzymała nagrodę, a najcenniejsze – za pierwsze miejsca – to m.in. zegarki Lotus, odtwarzacz DVD, nawigacje, odtwarzacze MP4, modele Alfy MiTo i wiele innych, które udało się zorganizować. Po wręczeniu nagród sędziowie nareszcie mogli odetchnąć, coś zjeść i dołączyć do biesiadujących. Odśpiewaliśmy też komandorowi sto lat, bo akurat podczas zlotu obchodził urodziny. Akcentem obchodów stulecia marki Alfa Romeo były dwa okazałe torty z logo stulecia. Zabawa trwała, co bardziej zmęczeni znikali w pokojach, najwytrwalsi dotrwali do godzin porannych.
W niedzielny, mroźny poranek do hotelu przyjechała zabytkowa Giulia Grzegorza z Oleśnicy. Wzbudziła spore zainteresowanie wśród uczestników, którzy po wyspaniu się i zjedzeniu śniadania powoli zbierali się do domu. Jeszcze tylko wspólne zdjęcie i około 13 hotel opustoszał. Pozostało jedynie zwinięcie wszystkich flag, bannerów i balonów. Zrobiło się cicho i smutno. Została tylko niepełna już rodzina Rastasa i ja. Pojechaliśmy na obiad do Chaty nad sztolnią, połaziliśmy po okolicy, popstrykaliśmy trochę zdjęć i wróciliśmy do hotelu. Zlotowa adrenalina opadła i zrobiliśmy się senni, więc nie było sensu walczyć z opadającymi powiekami, zwłaszcza że na kogoś jeszcze czekaliśmy. Około 21 przyjechał Adam, który włożył sporo pracy w organizację, ale niestety nie mógł być obecny na zlocie. W hotelowej restauracji pałaszowaliśmy to, co podały nam panie z hotelu oglądając masę zlotowych zdjęć i racząc się adamową miodunką. Znowu położyliśmy się spać w środku nocy.
Poniedziałek to śniadanie, pożegnanie z przemiłą obsługą hotelu i czas w drogę do domu. Adam odłączył się przed Wrocławiem, ja z Rastasem i jego dziewczynami zatrzymaliśmy się już w mieście na ostanie uściski. W ten sposób osiemnasty zlot Internetowego Klubu Alfa Romeo przeszedł do historii. Będę go jeszcze długo wspominał – mimo sporego zmęczenia i ogromu przygotowań, satysfakcja pozostała wielka – wyrażali ją ludzie już podczas biesiady, jak też potem wiele miłych słów przeczytać było można na internetowych forach. To bardzo przyjemne ujrzeć zadowolone, choć zmęczone twarze ludzi z całej Polski, którzy przyjechali na organizowaną przez ciebie imprezę. Do całości wrażeń mocno przyczyniła się też pogoda – przez cały czas pobytu w Jugowicach mieliśmy piękną, polską, złotą jesień. To był ostatni taki weekend w roku 2010.