Oman – dzień ósmy – Abu Dhabi

Do południa musieliśmy opuścić hotelowy pokój, więc jeszcze raz skorzystaliśmy z kąpieli na dachowym basenie. Ponieważ nasza uszkodzona walizka nie nadawała się do intensywnego przemieszczania po mieście, wpadliśmy na pomysł, żeby od razu z hotelu pojechać na lotnisko i zostawić ją w przechowalni. Ten plan się udał i z lotniska już uwolnieni od uciążliwego tobołu mogliśmy zaliczyć jeszcze dwie atrakcje w Abu Dhabi, ponieważ lot był dopiero wieczorem. Dosyć blisko znajdowało się wcześniej wyszukane przez nas Narodowe Akwarium Abu Dhabi. W ogromnym centrum handlowo-rozrywkowym trafiliśmy do obiektu, w którym eksponowane w ogromnych zbiornikach były ryby i inne morskie żyjątka. Ekspozycja była nieco kiczowata, ponieważ umieszczone w akwariach artefakty wyraźnie wyglądały na sztuczne, zrobione z jakiegoś plastiku lub innego materiału, ale mimo tego było kilka ciekawych obiektów. Akwarium posiadała też oszklony tunel, którym przemieszczając się od góry otaczały nas ryby i inne stwory. 

Wykupiliśmy bilet, który pozwalał na zwiedzenie również zaplecza obiektu. I był to strzał w dziesiątkę, ponieważ przewodnik pokazał nam, jak funkcjonuje akwarium. Oprócz tego zobaczyliśmy, w jaki sposób przygotowuje się zwierzęta do wpuszczenia do ekspozycji i jak wygląda szpital dla chorych lub okaleczonych zwierząt, głównie były to żółwie morskie. W międzyczasie też udało się w końcu napić dobrej kawy, bo w akwarium znajdowała się kawiarnia z normalnym ekspresem. 

Stamtąd niedaleko było już do Wielkiego Meczetu Szejka Zajida, do którego jednak trzeba było podjechać taksówką, bo innej możliwości nie było. Na samym wjeździe spotkała nas niespodzianka, ponieważ wokół meczetu przeleciało kilka samolotów wypuszczając za sobą kolorowe smugi w barwach Emiratów. Dzień wcześniej odwiedziliśmy meczet w Muscacie i wydawało nam się, że jest olbrzymi, ale przy tym w Abu Dhabi był wydawał się niewielki. Wejście do niego było przez podziemne przejście w galerii handlowej. Należało pobrać wejściówkę – wcześniej przez internet albo na miejscu. Wędrówka długimi korytarzami, kontrola stroju i bagażu, a potem jeszcze długi przejazd ruchomymi chodnikami i w końcu lądujemy na dziedzińcu meczetu. 

Ten jest gigantyczny i przepiękny, zbudowany z białego marmuru. Trafiamy tam akurat w momencie zachodu słońca, więc jest jeszcze piękniejszy niż w trakcie słonecznego i upalnego dnia. Można go zwiedzać, są nawet wyznaczone specjalne punkty, z których można zrobić ciekawe ujęcia. Po zachodzie słońca jest podświetlany, co też robi niesamowite wrażenie. Jego ogrom przytłacza, ale nie jest przeładowany, wnętrza są proste, zdobione olbrzymimi kaflami pomalowanymi w piękne roślinne wzory. Jest też oczywiście monstrualny dywan i ogromne żyrandole. Obejście go zajęło ponad godzinę. 

Wracając do galerii zatrzymaliśmy się jeszcze na pizzę i był to już nasz ostatni punkt programu. Niezawodną taksówką wróciliśmy na lotnisko i tam pozostała tylko odebranie bagażu z przechowalni, lekkie przepakowanie, odprawa i czekanie na lot do Katowic.

Wszystko odbyło się w miarę punktualnie i po godzinie 1 w nocy wylądowaliśmy na lotnisku Pyrzowice. Tu nastąpił szok termiczny, ponieważ różnica temperatury wynosiła około 30 stopni. Jeszcze tylko podróż do Wrocławia i w ten sposób zakończyliśmy naszą krótką, ale ciekawą i intensywną wyprawę do kolejnego kraju na Bliskim Wschodzie. W Omanie jest jeszcze trochę do odwiedzenia, może kiedyś uda się przyjechać tu na dłużej.

Oman – dzień pierwszy – Abu Dhabi

Listopadowa wyprawa na Bliski Wschód rozpoczęła się od podróży pociągiem z Wrocławia do Krakowa. Tam w pobliżu dworca przenocowaliśmy w sympatycznym Mały Kraków Aparthotel, a ponieważ był blisko krakowskiego rynku, wybraliśmy się na krótki spacer, wypiliśmy piwko i zjedliśmy kebaba, żeby wprawić się w odpowiedni nastrój przed podróżą. Rano kolejnym pociągiem w ciągu kilkunastu minut dostaliśmy się na lotnisko Kraków-Balice i po załatwieniu formalności i ponad pięciu godzinach lotu wylądowaliśmy na lotnisku w Abu Dhabi. Niestety tutaj okazało się, że podczas podróży uszkodzono naszą walizkę, ale na szczęście można było z niej korzystać. W automacie na lotnisku kupiliśmy karty prepaid na komunikację w Abu Dhabi (20 AED, z czego 10 do wykorzystania), poczekaliśmy na autobus i ruszyliśmy w stronę hotelu. Uderzyło nas ciepło panujące na zewnątrz. Mimo tego, że było już po zmroku, temperatura oscylowała w okolicach 30 stopni Celsjusza. 

Po prawie godzinnej jeździe autobusem z jedną przesiadką, dotarliśmy do naszego wcześniej zarezerwowanego hotelu Ramada Abu Dhabi Corniche, położonego blisko bulwaru Corniche i morza. Złożyliśmy graty w pokoju hotelowym i ruszyliśmy na… dach, gdzie znajdował się basen. Hotel ma ponad 20 pięter, więc z basenu był oszałamiający widok na część miasta. Ogromnego.

Po odświeżeniu ruszyliśmy w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Ponieważ upał nie bardzo ustępował (choć lekko wiało, pewnie przez bliskość morza), wybraliśmy coś w pobliżu – lokal Spicy & Fresh zaoferował nam szeroki wybór potraw – wybraliśmy zestaw mix, żeby spróbować kilku różnych. Wróciliśmy do hotelu i nie pozostało nic innego, jak położyć się spać. 

Następny dzień to poszukiwanie czegoś na śniadanie. I tu pierwsze rozczarowanie, ponieważ nie ma czegoś takiego jak lokalna kuchnia – tu lokale Coffee Shop są z kuchnią przybyszy z Azji, którzy je prowadzą: Hindusów, Pakistańczyków itp. Wybraliśmy miejsce, w którym dostaliśmy coś zawinięte w placki, ale wystarczyło żeby zaspokoić poranny głód. Ponieważ do samolotu lecącego do naszego ostatecznego celu mieliśmy prawie cały dzień, postanowiliśmy zwiedzić lokalny Luwr

Emiratczycy kupili od Francuzów prawo do używania nazwy za 400 mln euro na 30 lat (do 2037 roku), postawili ultranowoczesny budynek o niesamowitej architekturze i prezentują tam eksponaty z całego świata. Ekspozycja jest ułożona chronologicznie, przestrzenie są dosyć duże, a liczba pokazywanych przedmiotów nie przytłacza, więc spokojnie można sobie spacerować między nimi, wcześniej pobierając aplikację, która opisuje poszczególne artefakty.

Muzeum jest położone na wodzie, składa się z kilkunastu połączonych pawilonów, między którymi płynie woda. Całość przykrywa niesamowita, ażurowa kopuła i wygląda to naprawdę kosmicznie. Koszt budowy obiektu musiał być kolosalny. Wstęp to około 80 zł, ale Warto. Mieliśmy też szczęście, ponieważ w tym czasie odbywała się czasowa wystawa francuskich impresjonistów. Zgromadzona kilkadziesiąt najważniejszych dzieł tego nurtu, które są niesamowicie piękne. 

Z Luwru taksówką wróciliśmy do hotelu po walizkę i kolejną pojechaliśmy na lotnisko. Wcześniej byliśmy w znanej już z wczorajszej kolacji Spicy & Fresh. Podróż na lotnisko trwa około godziny, ponieważ oddalone jest od miejsca, w którym mieszkaliśmy o prawie 30 km. Na lotnisku formalności i już siedzieliśmy czekając na samolot do Maskatu. Oczywiście wszelkie wnętrza są tu klimatyzowane i dlatego da się w nich wytrzymać. Samolot nie był przesadnie zatłoczony i po 40 minutach zameldowaliśmy się w stolicy Omanu. Było późno, a przed nami jeszcze formalności związane z otrzymaniem wizy, wypożyczeniem samochodu i zakupieniem karty do telefonu, żeby móc korzystać z lokalnego internetu. Czynności przedłużyły się na tyle, że do Garden Hotel Muscat dotarliśmy około 1 w nocy. Ale był też pozytywny akcent, ponieważ dostaliśmy inny, lepszy samochód, niż rezerwowaliśmy. W planach był SUV typu Hyundai Tucson, a dostaliśmy pełnowymiarową terenówkę 4×4 marki MG – dawniej angielskiej, obecnie w rękach Chińczyków.

Nasze MG 4×4