Kefalonia – dzień ostatni

Dzień wyjazdu to już tylko oczekiwanie na moment wyruszenia z hotelu. Po smacznym posiłku opuściliśmy jakże gościnne progi hotelu Fedra w Agios Dimitrios i po raz ostatni pokonaliśmy krętą drogę do Argostoli. Przybyliśmy na lotnisko, które – jak się okazało – ma nowy terminal odlotowy. Pojechałem do wypożyczalni zwrócić samochód, ale jak się okazało, nikogo tam nie było. Nieco zaskoczony i zaniepokojony tym faktem zadzwoniłem do naszej rezydentki, która powiedziała, żebym kluczyk od auta włożył pod dywanik kierowcy. Tak też zrobiłem. Potem już tylko oczekiwanie na samolot (na szczęście w klimatyzowanym, nowym terminalu), który przyleciał punktualnie. Ostatni rzut oka na piękną Kefalonię z lotu ptaka i koniec wakacji.

Kefalonia – dzień 5

Dzień piąty to wyprawa na południowy-wschód wyspy. Startujemy promem z Lixouri do Argostoli, żeby znowu nie jechać po górach ponad 30 km i kierujemy się w stronę miejscowości Poros. Jest tam niewielki port. Docieramy na miejsce po jakiejś godzinie, a ponieważ panuje straszliwy upał, pierwsze kroki kierujemy do lodziarni.Wbijamy po sporej porcji tamtejszych przysmaków, robimy krótki spacer, wsiadamy do auta i jedziemy kilkanaście kilometrów dalej do miejscowości Skala.

Ta jest już większa, ma bardzo długą plażę. Droga między Poros a Skalą jest kapitalna, ponieważ wije się wzdłuż wybrzeża morskiego. Skala to eleganckie, nieduże miasteczko z bardzo długą plażą. Na miejscu chwilę odpoczywamy w cieniu rozłożystych drzew i nie mając tam nic więcej do roboty jedziemy w poszukiwaniu miejsca do zjedzenia czegoś i poplażowania.

Drzewa w Skali 1:1.

Trafiamy do miejscowości Lourdas – tamtejsza plaża jest wąska, długa i kamienista, leżaki stoją w trzech rzędach, a parkuje się tuż przy plaży. Tu też znajduje się kilka tawern i w jednej z nich postanawiamy zjeść obiad. Tym razem stawiamy na mięsne potrawy kuchni greckiej. Na naszym stole ląduje kleftiko – tradycyjna grecka potrawa z baraniny pieczona w pergaminie oraz wieprzowe w souvlaki.

Kleftiko. Może nie wygląda najlepiej, ale smakuje wybornie.
Souvlaki.
Obiad z takim widokiem zawsze smakuje lepiej.

Początkowo mieliśmy zostać na plaży w Lourdas, ale stwierdziliśmy, że nie bardzo nam się podoba. Wyszukujemy na mapie kolejną, oddaloną o 12 kilometrów plażę Katelios. Po przejechaniu niezliczonej liczby zakrętów trafiamy w urokliwe miejsce położone przy ogromnym, szarym klifie z krótką, piaszczystą plażą i łagodnym zejściem do wody. Kilkadziesiąt metrów dalej, za maleńkim cyplem odkrywamy zatoczkę, gdzie turkusowa woda obmywa wejście do niewielkiej groty – widok i kolor jest przepiękny. Po niezbyt długim poleniuchowaniu wsiadamy w auto i udajemy się do Lidla w Argostoli. Słaby ten sklep – myśleliśmy, że uda się tam zakupić trochę lokalnych specjałów w normalnych cenach, ale niestety były to płonne nadzieje. Po zakupach prostą drogą do portu w Argostoli i z powrotem promem do Lixouri i hotelu.

Plaża Katelios.
119 km

Kefalonia – dzień 3

Dzień trzeci upłynął pod hasłem jaskinie. Z hotelu jedziemy znowu na północ dobrze już znaną nam drogą w kierunku plaży Myrtos, ale w pewnym momencie odbijamy na wschód i docieramy do portu Agia Efimia, gdzie wbijamy porcję przepysznych lodów podziwiając cumujące tam jachty.

Agia Efimia.

Następnie śmigamy w kierunku jaskini z jeziorem – Melissani. Niesamowite miejsce odkryte dopiero w 1953 roku po tym, jak po trzęsieniu ziemi zawaliła się część skał i odsłoniło się podziemne jezioro ze słodko-słoną wodą. Atrakcja jest płatna 7 €, trzeba też swoje oddać w kolejce do łódki, która zabiera na krótki rejs po tym niesamowitym miejscu. Kolorystyka wody jest powalająca, właściwie trudno uwierzyć, że takie barwy występują w naturze. 

Z Melissani jedziemy zobaczyć kolejną jaskinię – nazywa się Drogarati. Wejście kosztuje 5 €. Tym razem jest to jest jaskinia upstrzona niezliczonymi ilościami stalaktytów i stalagmitów – robi to niesamowite wrażenie. Panuje tu stała temperatura przez cały rok wynosząca 18 stopni Celsiusza. Jaskinia jest ogromna i łazi się po niej z otwartą gębą, odbywały się tu koncerty. Infrastruktura wokół to basen, ze dwie knajpy i sklepy z pamiątkami. Parking ogromny i pusty.

Stamtąd wracamy do Sami – kolejnej portowej miejscowości nad zatoką, wokół której usadowionych jest kilkadziesiąt knajp, restauracji i kawiarni. Oczywiście cumują tam liczne jachty i przypływają też promy z różnych stron. Rozsiadamy się w jednej z restauracji i próbujemy tradycyjnej kefalońskiej potrawy, czyli Kefalonian Meat Pie. Przypomina nieco mussakę – jest to mieszanina nadzienia ryżu i mięsa w placku, prawdopodobnie z makaronowego ciasta.

Kefalonian Meat Pie.
Sami.

Po posiłku krętymi, wąskimi drogami jedziemy na pobliską, jedną z ładniejszych plaż – Antisami. Znowu kamienista, z darmowymi leżakami, ale żeby na nich poleżeć trzeba zamówić coś z baru. Zimna kawa freddo cappuccino jest dobrym wyborem.

Po plażowym leniuchowaniu udajemy się już inną drogą przez środek wyspy do jej stolicy Argostoli, gdzie pakujemy się naszą Pandziną na prom i po kilkudziesięciu minutach lądujemy w Lixouri. Jeszcze tylko krótkie zakupy i do hotelu – kolejny intensywny dzień za nami.