We wtorek rano, po niezbyt obfitym śniadaniu serwowanym przez hotel, spakowaliśmy plecaki, wzięliśmy wodę, sprzęt foto i ruszyliśmy na podbój Petry. Wejście do niej znajdowało się dość blisko hotelu. W Visitor Center zeskanowano nasze Jordan pass i niespiesznym spacerem udaliśmy się po przygody. Początkowo szliśmy drogą wśród skał i już tam można było zaobserwować pierwsze wydrążone w nich budowle. Potem dotarliśmy do wąwozu Agadir, który wije się przez kilka kilometrów, a jego ściany sięgają kilkudziesięciu metrów do góry i przybierają różne kolory. Na jego końcu oczom wędrowca ukazuje się niesamowity widok, czyli najbardziej pocztówkowa z budowli Petry – skarbiec. Wychodząc z wąwozu wprost na niego człowiek doznaje lekkiego szoku – jest to niesamowicie piękny obiekt i robi kolosalne wrażenie, można się na niego gapić długo i podziwiać kunszt, z jakim wykuto go w skale. Przed nim kręcą się uczynni Arabowie, którzy chętni są do podwiezienia wielbłądem, osiołkiem bądź mułem w dalsze zakątki miasta Nabatejczyków.
Ruszyliśmy więc w drogę gapiąc się i fotografując kolejne napotkane po drodze niesamowite obiekty. Większość z nich to jaskinie wykute w skałach, ale wrażenie robi także ogromny amfiteatr, mogący pomieścić ponoć 8 tysięcy osób. Do większości obiektów można zajrzeć, ale czasem może też zdarzyć się, że środek został zagospodarowany na stajnię dla osiołków. Wzdłuż głównego szlaku Petry rozłożyło się mnóstwo straganów z pamiątkami, jest kilka knajp, gdzie można uzupełnić płyny czy coś przekąsić. Przy nich z reguły dostępna jest sieć WiFi, więc miliony zdjęć trafiają do sieci praktycznie od razu – Petrę odwiedza bowiem kilka tysięcy osób dziennie. My byliśmy tam 3 dni po powodzi, która nawiedziła to miejsce – obiekt zamknięty był tylko jeden dzień, który miejscowi potrzebowali na posprzątanie go.
Wędrując sobie wzdłuż przecudnych obiektów wykutych w skale trafiliśmy na tabliczkę-kierunkowskaz z napisem the best View of the World. Ruszyliśmy zatem we wskazanym kierunku i po około 40-minutowym wspinaniu się po skałach, schodach i co tam było, dotarliśmy do beduińskiego namiotu stojącego na skraju klifu. Przed nim kolejna tabliczka informowała, że jeśli chcesz popatrzeć, musisz kupić coś do picia. Naprawdę warto skorzystać z tej rady – zamówiliśmy więc herbatkę, rozłożyliśmy się na dywanach i ze sporej wysokości oglądaliśmy Skarbiec – tym razem z góry. Robi niesamowite wrażenie i w tym miejscu można spędzić naprawdę dużo czasu, zwłaszcza że niewielu osobom chce się tam włazić. Ale czas nas gonił i trzeba było schodzić, ponieważ kolejne atrakcje czekały.
Dalej udaliśmy się w kierunku monastyru mijając ruiny świątyni i innych obiektów. I znowu wspinaczka – ponoć 850 schodów do góry. Tym razem widok znowu oszałamia – monastyr to obiekt przecudnej urody, podobnie jak widziany na początku skarbiec. Tamże knajpka z przekąskami i napojami, zatem kupiliśmy sobie arabską kawę z kardamonem, rozsiedliśmy się na ławce i popijając ją niespiesznie chłonęliśmy widok tego niesamowitego obiektu. Wokół również znajdowało się kilka tabliczek z informacją o najlepszym widoku na świecie, ale na dobrą sprawę nie trzeba było się nigdzie ruszać, żeby taki widok mieć na wyciągnięcie ręki czy obiektywu.
Powrót na dół – przynajmniej w moim wypadku – był nieco bolesny, ponieważ nadwyrężyłem ścięgna w kolanie drogą w górę. Po drodze w górę i w dół mijaliśmy liczne małe karawany osłów i mułów dźwigających na swoich grzbietach leniwych turystów, którym nie chciało się do monastyru wspinać. Oczywiście w każdym możliwym wolnym miejscu stały stragany z pamiątkami, ciuchami, miejscowymi szatami i tym podobnymi. Po zejściu na dół okazało się, że tego dnia pokonaliśmy 17 km w zasadzie jedynie o wodzie. Wróciliśmy przez Visitor Center i poszliśmy do sprawdzonej dzień wcześniej knajpki na obfitą i bardzo smaczną kolację. Muhammad znowu zaserwował nam gratisowo herbatę i poczęstował lokalnym jordańskim deserem nazywanym kunafa. Ten dzień zakończył się ogromną ilością wrażeń w głowie, ale trzeba było iść spać, bo rano ruszaliśmy w dalszą drogę.
Jagnięcina. Arabskie słodycze. Rachunek mało fiskalny. Muhammad (drugi z lewej).