Rankiem po ogarnięciu się po mokrej nocy poszliśmy na śniadanie, po którym Khaled zawiózł nas do Wadi Rum, skąd dobę wcześniej nas odbierał. Zamówił nam tam taksówkę, więc pożegnaliśmy się z sympatycznym i gościnnym Beduinem i wyruszyliśmy w stronę miasta Akaba przy granicy z Izraelem.
Miasto jest strefą wolnocłową i przy wjeździe do niego stoi punkt kontrolny, gdzie wybrane pojazdy, pasażerowie i ich bagaże są sprawdzani. Na miejscu mieliśmy około godziny do odjazdu autobusu w stronę Ammanu, więc korzystając z tej chwili poszliśmy na plażę, żeby choć zamoczyć nogi w Morzu Czerwonym. Wracając na dworzec autobusowy znaleźliśmy zupełnie przypadkiem po drodze sklep z alkoholem, gdzie ceny – jak na warunki jordańskie – były naprawdę korzystne. Wsiedliśmy w autobus, który przecinał kraj na północ jadąc główną autostradą. Widoki były niespecjalnie ciekawe – skały albo piach, więc można było oddać się oglądaniu filmów, czytaniu książki albo po prostu chwilę pospać.
Podróż trwała ponad 5 godzin i wieczorem dotarliśmy do stolicy Jordanii Ammanu. Z dworca autobusowego postanowiliśmy taksówką dojechać do hotelu, ostro targując się o cenę przejazdu, ponieważ odległość nie było specjalnie duża. Pojazd był dość oryginalny – miał rozbitą przednią szybę (jak by kogoś potrącił), a szyba w bocznych drzwiach z tyłu w ogóle się nie zamykała. Natomiast hotel nieciekawy z zewnątrz, wewnątrz okazał się całkiem niezły jak na cenę, którą za niego zapłaciliśmy.
Po rozlokowaniu się w pokoju ruszyliśmy w miasto. Naprzeciwko hotelu stoją ruiny rzymskiego teatru – niestety było już późno i nie dało się do nich wejść. Za to ulice tętniły życiem – chodząc wśród niezliczonych stoisk z różnego rodzaju towarami natrafiliśmy na sklep z alkoholem ukryty między innymi i niespecjalnie oznaczony. Zakupiliśmy niewielkie ilości płynów na wieczór z powodu ich dość wysokich cen. Zrobiliśmy jeszcze krótki spacer po mieście zakończony bardzo obfitą kolacją w lokalu serwującym kurczaki na różne sposoby. Porcje, które otrzymaliśmy, były gigantyczne i kosztowały niewiele. Potem pozostało już tylko udać się do hotelu i kłaść się spać.
sdr
Ostatni dzień rano to już jedynie niezbyt obfite śniadanie i taksówka na lotnisko – tak skończyła się krótka jordańska wyprawa i wróciliśmy z ciepłego o tej porze roku kraju do już dość zimnego Krakowa.
Zapraszam do obejrzenia filmu z wyprawy przygotowanego przez Barwina (Mariusz Barwiński). Niektóre wykorzystane zdjęcia (głównie te, na których jestem) są również jego autorstwa.