Dzień wyjazdu to już tylko oczekiwanie na moment wyruszenia z hotelu. Po smacznym posiłku opuściliśmy jakże gościnne progi hotelu Fedra w Agios Dimitrios i po raz ostatni pokonaliśmy krętą drogę do Argostoli. Przybyliśmy na lotnisko, które – jak się okazało – ma nowy terminal odlotowy. Pojechałem do wypożyczalni zwrócić samochód, ale jak się okazało, nikogo tam nie było. Nieco zaskoczony i zaniepokojony tym faktem zadzwoniłem do naszej rezydentki, która powiedziała, żebym kluczyk od auta włożył pod dywanik kierowcy. Tak też zrobiłem. Potem już tylko oczekiwanie na samolot (na szczęście w klimatyzowanym, nowym terminalu), który przyleciał punktualnie. Ostatni rzut oka na piękną Kefalonię z lotu ptaka i koniec wakacji.
Dzień szósty i ostatni to leniuchowanie na hotelowym basenie z widokiem na zatokę Argostoli i góry po przeciwnej stronie. Po obiedzie w hotelu wyruszyliśmy na ostatnią zaplanowaną plażę, czyli Agios Kyriaki.
Droga do niej tradycyjnie wiodła górskimi serpentynami. Na miejscu końcówkę trasy pokonuje się szutrowym odcinkiem, przy okazji wzbijając spore kłęby kurzu. Plaża mająca kilkaset metrów długości jest kamienista, są na niej oczywiście leżaki (w najniższej cenie, jaką udało nam się znaleźć na wyspie, bo zaledwie 4 € za zestaw parasol plus dwa leżaki). Na miejscu oczywiście ze dwa plażowe bary, a także toaleta i prysznic, z którego – co może wydawać się śmieszne – leci ciepła, a wręcz gorąca woda. W morzu z pewnością jest chłodniejsza, chociaż zimna nie jest. Na tym się skończyło się penetrowanie Kefalonii przy pomocy Fiata Pandy.
Dzień piąty to wyprawa na południowy-wschód wyspy. Startujemy promem z Lixouri do Argostoli, żeby znowu nie jechać po górach ponad 30 km i kierujemy się w stronę miejscowości Poros. Jest tam niewielki port. Docieramy na miejsce po jakiejś godzinie, a ponieważ panuje straszliwy upał, pierwsze kroki kierujemy do lodziarni.Wbijamy po sporej porcji tamtejszych przysmaków, robimy krótki spacer, wsiadamy do auta i jedziemy kilkanaście kilometrów dalej do miejscowości Skala.
Ciekawostka – dwa opustoszałe i nieczynne hotele obok siebie. Chyba Poros nie jest zbyt popularne.
Ta jest już większa, ma bardzo długą plażę. Droga między Poros a Skalą jest kapitalna, ponieważ wije się wzdłuż wybrzeża morskiego. Skala to eleganckie, nieduże miasteczko z bardzo długą plażą. Na miejscu chwilę odpoczywamy w cieniu rozłożystych drzew i nie mając tam nic więcej do roboty jedziemy w poszukiwaniu miejsca do zjedzenia czegoś i poplażowania.
Drzewa w Skali 1:1.
Trafiamy do miejscowości Lourdas – tamtejsza plaża jest wąska, długa i kamienista, leżaki stoją w trzech rzędach, a parkuje się tuż przy plaży. Tu też znajduje się kilka tawern i w jednej z nich postanawiamy zjeść obiad. Tym razem stawiamy na mięsne potrawy kuchni greckiej. Na naszym stole ląduje kleftiko – tradycyjna grecka potrawa z baraniny pieczona w pergaminie oraz wieprzowe w souvlaki.
Kleftiko. Może nie wygląda najlepiej, ale smakuje wybornie.Souvlaki.Obiad z takim widokiem zawsze smakuje lepiej.
Początkowo mieliśmy zostać na plaży w Lourdas, ale stwierdziliśmy, że nie bardzo nam się podoba. Wyszukujemy na mapie kolejną, oddaloną o 12 kilometrów plażę Katelios. Po przejechaniu niezliczonej liczby zakrętów trafiamy w urokliwe miejsce położone przy ogromnym, szarym klifie z krótką, piaszczystą plażą i łagodnym zejściem do wody. Kilkadziesiąt metrów dalej, za maleńkim cyplem odkrywamy zatoczkę, gdzie turkusowa woda obmywa wejście do niewielkiej groty – widok i kolor jest przepiękny. Po niezbyt długim poleniuchowaniu wsiadamy w auto i udajemy się do Lidla w Argostoli. Słaby ten sklep – myśleliśmy, że uda się tam zakupić trochę lokalnych specjałów w normalnych cenach, ale niestety były to płonne nadzieje. Po zakupach prostą drogą do portu w Argostoli i z powrotem promem do Lixouri i hotelu.
Dnia czwartego wyruszyliśmy na zachód półwyspu Paliki w celu odwiedzenia klasztoru Kipoureon. Okazało się niestety, że jest zamknięty, ale droga prowadząca do niego sama w sobie była nie lada atrakcją. Przyzwyczailiśmy się już do krętości, ciągłych zjazdów i podjazdów, ale to co przeżyliśmy w drodze do klasztoru, to totalne ekstremum! Kąty nachylenia drogi były kosmiczne, podobnie jak jej szerokość, która w pewnych miejscach nie pozwalała na minięcie się samochodu z jednośladem. Niektóre z najostrzejszych zakrętów o kącie 180 stopni wypadały w malutkiej miejscowości.
Z zamkniętego klasztoru próbowaliśmy dotrzeć na plażę Amos – tu również małe rozczarowanie, ponieważ do samej plaży prowadziła ponad kilometrowa szutrowa droga – przejazd nią mógłby źle skończyć się dla naszej Pandy. Nie trzeba chyba dodawać, że droga była oczywiście pod odpowiednio dużym kątem nachylenia.
Po tej nieudanej, jak się okazało, wyprawie wróciliśmy do Lixouri na coś zimnego do picia. Powłóczyliśmy się po tutejszych sklepikach i wróciliśmy na krótki relaks do hotelu.
Po południu wystartowaliśmy na południe naszego półwyspu – do Kounopetry. Najpierw zjedliśmy przepyszne ryby w małej tawernie z widokiem na kolejną zatokę. Tamtejsza plaża nas nie zachwyciła, więc przejechaliśmy kilkaset metrów dalej na plażę Mania – piaszczystą, z łagodnym zejściem do morza, otoczoną wysokimi skałami. Ciekawostką na plaży są stanowiska, w których żółwie morskie Caretta Caretta złożyły jaja.
Czekaliśmy tam do zachodu słońca i wtedy ruszyliśmy szukać miejsca, z którego będzie najlepiej widoczny. Po kilkunastu minutach błądzenia, skręcania i jeżdżenia polnymi drogami wśród domów, pensjonatów i hoteli trafiliśmy w końcu na miejsce, gdzie siedząc na niesamowitych, czarnych skałach, można było podziwiać zachód słońca, który oczywiście – jak wszystko tutaj – jest przepiękny.
Dzień trzeci upłynął pod hasłem jaskinie. Z hotelu jedziemy znowu na północ dobrze już znaną nam drogą w kierunku plaży Myrtos, ale w pewnym momencie odbijamy na wschód i docieramy do portu Agia Efimia, gdzie wbijamy porcję przepysznych lodów podziwiając cumujące tam jachty.
Agia Efimia.
Następnie śmigamy w kierunku jaskini z jeziorem – Melissani. Niesamowite miejsce odkryte dopiero w 1953 roku po tym, jak po trzęsieniu ziemi zawaliła się część skał i odsłoniło się podziemne jezioro ze słodko-słoną wodą. Atrakcja jest płatna 7 €, trzeba też swoje oddać w kolejce do łódki, która zabiera na krótki rejs po tym niesamowitym miejscu. Kolorystyka wody jest powalająca, właściwie trudno uwierzyć, że takie barwy występują w naturze.
Z Melissani jedziemy zobaczyć kolejną jaskinię – nazywa się Drogarati. Wejście kosztuje 5 €. Tym razem jest to jest jaskinia upstrzona niezliczonymi ilościami stalaktytów i stalagmitów – robi to niesamowite wrażenie. Panuje tu stała temperatura przez cały rok wynosząca 18 stopni Celsiusza. Jaskinia jest ogromna i łazi się po niej z otwartą gębą, odbywały się tu koncerty. Infrastruktura wokół to basen, ze dwie knajpy i sklepy z pamiątkami. Parking ogromny i pusty.
Stamtąd wracamy do Sami – kolejnej portowej miejscowości nad zatoką, wokół której usadowionych jest kilkadziesiąt knajp, restauracji i kawiarni. Oczywiście cumują tam liczne jachty i przypływają też promy z różnych stron. Rozsiadamy się w jednej z restauracji i próbujemy tradycyjnej kefalońskiej potrawy, czyli Kefalonian Meat Pie. Przypomina nieco mussakę – jest to mieszanina nadzienia ryżu i mięsa w placku, prawdopodobnie z makaronowego ciasta.
Kefalonian Meat Pie.Sami.
Po posiłku krętymi, wąskimi drogami jedziemy na pobliską, jedną z ładniejszych plaż – Antisami. Znowu kamienista, z darmowymi leżakami, ale żeby na nich poleżeć trzeba zamówić coś z baru. Zimna kawa freddo cappuccino jest dobrym wyborem.
Po plażowym leniuchowaniu udajemy się już inną drogą przez środek wyspy do jej stolicy Argostoli, gdzie pakujemy się naszą Pandziną na prom i po kilkudziesięciu minutach lądujemy w Lixouri. Jeszcze tylko krótkie zakupy i do hotelu – kolejny intensywny dzień za nami.
Dzień drugi to wyprawa na północ do jedynego miasteczka ocalałego z trzęsienia ziemi, które miało miejsce w 1953 roku. To przepiękny port Fiskardo, gdzie zatoczka z cumującymi jachtami otoczona jest wianuszkiem barów, kawiarni i restauracji. Atrakcją turystyczną jest rzymski cmentarz i odrestaurowana wenecka latarnia morska, do której idzie się leśną ścieżką. Obiekt zachowany jest w stanie dobrym, można na niego wejść, a z góry roztacza się piękny widok na całą zatokę. Kilkaset metrów dalej znajdujemy ruiny jednej z pierwszychchrześcijańskich świątyń.
Fiskardo.
Na miejscu zamawiamy przepyszne napoje i zagryzamy je lodami. Cała droga prowadząca w to miejsce ciągnie się skalnymi półkami, skąd roztaczają się cudowne widoki na morze.
Droga do Assos.
Z Fiskardo kierujemy się w dół do twierdzy Assos. Zjazd z głównej drogi jest niesamowity – gnamy ostro w dół agrafkami. Miejsce jest urokliwe, pięknie położone nad malutką zatoczką. Kolorowe domki sprawiają wrażenie, jakby było się w bajce. Startujemy na półwysep, na którego szczycie są ruiny twierdzy, ale upał i niedobór wody sprawia, że po kilkuset metrach rezygnujemy ze zdobycia szczytu i wracamy do miasteczka, gdzie w tawernie zamawiamy przepyszne ryby: stek z tuńczyka i szaszłyk z miecznika, popijając je bezalkoholowym mohito.
Assos.
Z Assos tym razem wspinamy się do góry przejechanymi wcześniej agrafkami i kierujemy w stronę jednej z najpiękniejszych plaż świata – Myrtos. Po drodze zatrzymujemy się w punkcie widokowym, z którego można zrobić kapitalne zdjęcia plaży z góry, znane z wielu widokówek. Zjazd na plażę to kolejne kilometry krętych, stromych dróg – ale ten zjazd jest tego wart. Plaża kamienista z dość zimną, bardzo czystą wodą. Fale dobijające do brzegu ciągle zmieniają kształt i położenie dna, więc trzeba bardzo uważać próbując się tam kąpać. Buty do wody konieczne. Auto parkujemy przy samej plaży i spędzamy na niej niesamowite chwile. Jest otoczona skałami, a na jednym z jej końców znajduje się niewielka jaskinia – miejsce, w którym można zrobić kapitalne zdjęcia.
Dzień pierwszy to oswajanie się z tutejszymi bardzo krętymi drogami, prowadzącymi albo w górę, albo w dół. Trudno tu o dłuższe odcinki bez zakrętów. Większość z nich jest w dosyć dobrym stanie. Na pierwszy ogień poszły plaże na półwyspie Paliki, na którym zamieszkaliśmy. Na początek plaża Xi (przez niektórych nazywana również plażą 11) – to piaszczyste miejsce o kolorze cynamonu z bardzo łagodnym zejściem do morza, otoczone niewysokim klifem, gdzie przez długie metry brodzi się w niej zaledwie po kolana. Skały dają się łatwo odłupać i po sproszkowaniu oraz nawilżeniu można się nimi wysmarować. Nie wiem po co, ale wiedziałem osoby spacerujące w tej specyficznej maseczce. Na miejscu beach bar ze średniej jakości napojami.
Plaża Xi.
Drugą tego dnia plażą była piękna Petani. Dojazd do niej prowadzi bardzo krętymi drogami. Jest kamienista ze skałami w wodzie, więc bezpiecznie poruszać się tam można jedynie w butach do wody.