Do południa musieliśmy opuścić hotelowy pokój, więc jeszcze raz skorzystaliśmy z kąpieli na dachowym basenie. Ponieważ nasza uszkodzona walizka nie nadawała się do intensywnego przemieszczania po mieście, wpadliśmy na pomysł, żeby od razu z hotelu pojechać na lotnisko i zostawić ją w przechowalni. Ten plan się udał i z lotniska już uwolnieni od uciążliwego tobołu mogliśmy zaliczyć jeszcze dwie atrakcje w Abu Dhabi, ponieważ lot był dopiero wieczorem. Dosyć blisko znajdowało się wcześniej wyszukane przez nas Narodowe Akwarium Abu Dhabi. W ogromnym centrum handlowo-rozrywkowym trafiliśmy do obiektu, w którym eksponowane w ogromnych zbiornikach były ryby i inne morskie żyjątka. Ekspozycja była nieco kiczowata, ponieważ umieszczone w akwariach artefakty wyraźnie wyglądały na sztuczne, zrobione z jakiegoś plastiku lub innego materiału, ale mimo tego było kilka ciekawych obiektów. Akwarium posiadała też oszklony tunel, którym przemieszczając się od góry otaczały nas ryby i inne stwory.
Wykupiliśmy bilet, który pozwalał na zwiedzenie również zaplecza obiektu. I był to strzał w dziesiątkę, ponieważ przewodnik pokazał nam, jak funkcjonuje akwarium. Oprócz tego zobaczyliśmy, w jaki sposób przygotowuje się zwierzęta do wpuszczenia do ekspozycji i jak wygląda szpital dla chorych lub okaleczonych zwierząt, głównie były to żółwie morskie. W międzyczasie też udało się w końcu napić dobrej kawy, bo w akwarium znajdowała się kawiarnia z normalnym ekspresem.
Stamtąd niedaleko było już do Wielkiego Meczetu Szejka Zajida, do którego jednak trzeba było podjechać taksówką, bo innej możliwości nie było. Na samym wjeździe spotkała nas niespodzianka, ponieważ wokół meczetu przeleciało kilka samolotów wypuszczając za sobą kolorowe smugi w barwach Emiratów. Dzień wcześniej odwiedziliśmy meczet w Muscacie i wydawało nam się, że jest olbrzymi, ale przy tym w Abu Dhabi był wydawał się niewielki. Wejście do niego było przez podziemne przejście w galerii handlowej. Należało pobrać wejściówkę – wcześniej przez internet albo na miejscu. Wędrówka długimi korytarzami, kontrola stroju i bagażu, a potem jeszcze długi przejazd ruchomymi chodnikami i w końcu lądujemy na dziedzińcu meczetu.
Ten jest gigantyczny i przepiękny, zbudowany z białego marmuru. Trafiamy tam akurat w momencie zachodu słońca, więc jest jeszcze piękniejszy niż w trakcie słonecznego i upalnego dnia. Można go zwiedzać, są nawet wyznaczone specjalne punkty, z których można zrobić ciekawe ujęcia. Po zachodzie słońca jest podświetlany, co też robi niesamowite wrażenie. Jego ogrom przytłacza, ale nie jest przeładowany, wnętrza są proste, zdobione olbrzymimi kaflami pomalowanymi w piękne roślinne wzory. Jest też oczywiście monstrualny dywan i ogromne żyrandole. Obejście go zajęło ponad godzinę.
Wracając do galerii zatrzymaliśmy się jeszcze na pizzę i był to już nasz ostatni punkt programu. Niezawodną taksówką wróciliśmy na lotnisko i tam pozostała tylko odebranie bagażu z przechowalni, lekkie przepakowanie, odprawa i czekanie na lot do Katowic.
Wszystko odbyło się w miarę punktualnie i po godzinie 1 w nocy wylądowaliśmy na lotnisku Pyrzowice. Tu nastąpił szok termiczny, ponieważ różnica temperatury wynosiła około 30 stopni. Jeszcze tylko podróż do Wrocławia i w ten sposób zakończyliśmy naszą krótką, ale ciekawą i intensywną wyprawę do kolejnego kraju na Bliskim Wschodzie. W Omanie jest jeszcze trochę do odwiedzenia, może kiedyś uda się przyjechać tu na dłużej.