Z Nizwy ruszamy klucząc wąskimi uliczkami wśród murów posesji, docieramy do głównych arterii miasta. Potem droga wygląda tak jak inne w Omanie – dobrej jakości dwupasmówka z niewielkim ruchem. Jedziemy widząc na horyzoncie całkiem spore góry. Po drodze robimy zakupy w sporym markecie. Wjeżdżając w góry droga zaczyna być coraz bardziej kręta i stroma, nadal jednak poruszamy się po dobrej jakości asfalcie. Jednak po jakimś czasie ten się kończy i wjeżdżamy na szutry. Przed wyjazdem czytaliśmy, że gdzieś w tym miejscu powinien stać punkt kontrolny decydujący o tym, jakim samochodem można tu wjechać. Nic takiego nie ma. Ciśniemy więc dalej i docieramy do pierwszego punktu widokowego na Jabel Shams (nazywany Wielkim Kanionem Arabii) – jest spektakularny, bo stojąc na brzegu urwiska mamy w dół jakieś 2 km. Widok niesamowity, wokół czarne skały. Przy zatrzymanych samochodach od razu pojawiają się kozy, jest też miejsce, gdzie miejscowe kobiety sprzedają turystom własne wyroby, głównie bransoletki.
Ruszamy dalej i po paru kilometrach docieramy do miejsca, gdzie zaczyna się trasa W6 – Balkony Walk. Parkujemy samochód i od razu pytamy się o możliwość noclegu gdzieś w pobliżu, ponieważ po drodze widzieliśmy kilka kampów – już przyjmujących ludzi, jak też takich dopiero budowie. Okazuje się, że możemy przenocować w domu miejscowych, którzy prowadzą mały punkt, w którym sprzedają napoje. Kobieta oferuje nocleg w swoim domu i odsyła nas do męża. Początkowe 50 OMR proponowane przez nią po rozmowie z mężem zamienia się w 30 OMR, z kolacją i śniadaniem w cenie. Warunki są spartańskie, ponieważ dostajemy nocleg dość dużym pomieszczeniu wyposażonym tylko w kanapę i dywany. Do spania będą śpiwory, ale to nam w zupełności wystarcza. Co ciekawe, to pierwsze miejsce na trasie – i jak się potem okaże jedyne – w którym nie ma klimatyzacji. Po klepnięciu noclegu ruszamy w trasę. 1,5-godzinny trekking w jedną stronę nie jest specjalnie męczący, ponieważ trasa, co ciekawe, prowadzi w dół. Idziemy sobie po skałkach wyznaczonym szlakiem podziwiając niesamowite widoki. Co jakiś czas spotykamy po drodze kozy, których jest tu całkiem sporo. Docieramy do opuszczonej wioski i nieprawdopodobne wydaje się, że ktoś tu kiedyś mieszkał. Domy zbudowane z kamieni scalonych nie wiadomo czym. Spędzamy tu chwilę napawając się widokiem i wracamy tą samą drogą. Teraz wędrówka prowadzi pod górę, jest trochę bardziej wymagająca i męcząca. Wracamy do punktu wyjścia i meldujemy się w domu naszego gospodarza Alego. Tam dostajemy całkiem smaczną kolację, podczas której z nim rozmawiamy, podziwiam też piękny zachód słońca nad górami i po partyjce kości idziemy spać. Noc do komfortowych raczej nie należy.