Jordania – dzień 3

Trzeciego dnia, w środę o świcie, wyruszyliśmy taksówką dalej na południe, w stronę Wadi Rum. Mieliśmy spędzić dobę na pustyni. Gdy dotarliśmy na miejsce, po niedługim oczekiwaniu pojawił się nasz arabski gospodarz Khaled, z którym się wcześniej umówiliśmy. Przekazał nas w ręce kilkunastoletniego chłopaka kierującego Toyotą, którą mógł jeździć pewnie jego dziadek. Zapakowaliśmy się na pakę pickupa i ruszyliśmy z maleńkiego miasteczka na pustynię do pierwszego punktu, którym była dawna siedziba filmowego Lawrence’a z Arabii.

Na miejscu stał oczywiście spory namiot z Beduinem serwującym herbatkę i sprzedającym różnego rodzaju pamiątki. Stamtąd pojechaliśmy wgłąb pustyni zatrzymując się w kilku niesamowitych miejscach, jak wydma z pomarańczowym piaskiem, przy skałach, gdzie znaleźć można rysunki zostawione przez wędrujące tamtędy kiedyś karawany czy też skałę w kształcie grzyba.

Po zaliczeniu tych nietuzinkowych atrakcji nasz młody kierowca zatrzymał się w załomie jednej ze skał, gdzie zaczął przygotowywać posiłek. Jak na swój wiek szło mu bardzo sprawnie i po kilkudziesięciu minutach zaserwował nam kilka naprawdę smacznych dań. Po pustynnej uczcie odbywającej się na rozłożonym na ziemi dywanie, ruszyliśmy w dalszą drogę. Nasz przewodnik zostawił nas przed wejściem do kanionu, który mieliśmy przejść pieszo. Obiecał czekać samochodem po drugiej stronie – na szczęście słowa dotrzymał. Potem było jeszcze kilka atrakcji w postaci skalnego mostu, niesamowitych widoków z wysokiej wydmy na łączące się dwa kolory piasku na pustyni czy skały nazywanej kura i jajko.

Dotarliśmy do obozu, w którym mieliśmy nocować. Przydzielono nam mały domek-namiot z wygodnymi łóżkami i jednym gniazdkiem elektrycznym. W obozie można było też skorzystać z toalety, a jeśli ktoś miał taką potrzebę – również z prysznica. Trzeba pamiętać, że woda na pustyni jest dobrem rzadkim i cennym, dlatego należy jej używać oszczędnie i rozważnie. Po niedługim odpoczynku Beduini zaprosili nas na kolację do dużego namiotu, gdzie płonęło już palenisko – ogień tworzył przyjemny nastrój. Przygotowanych było kilka różnych, przepysznych potraw. Parzyła się oczywiście herbatka, można także było skorzystać z shishy (za opłatą). Siedząc tak w międzynarodowym towarzystwie raczyliśmy się smacznymi daniami, zapaliliśmy shishę i poszliśmy spać. Ponieważ niebo było pochmurnie, noc była naprawdę czarna i nie było kompletnie nic widać – nie zobaczyliśmy więc rozgwieżdżonego, pustynnego nieba. Panuje tu też niesamowita cisza. Położyliśmy się spać, a w nocy nastąpiło coś, czego kompletnie się nie spodziewaliśmy – zaczął padać deszcz! Barwin, który spał koło okna i chciał wysuszyć sobie buty, niestety obudził się jeszcze bardziej mokry, ponieważ przez okno do środka wlała się woda.